Maraton z trzynastką w tle.

24 kwietnia 2017
Share on FacebookPin on PinterestTweet about this on Twitter

Początkowo mój 13 maraton zaplanowany był na Gdańsk. Jak pamiętacie jednak praca i inne sprawy spowodowały, że termin troszkę się przesunął. Na szczęście na horyzoncie pojawiła się opcja wystartowania w Orlen Maratonie. Bez długiego namysłu postanowiłem wystartować. Jako że docelowe starty dopiero w drugiej połowie sezonu bieg ten zaliczałem podobnie jak Maniacką Dziesiątkę i Półmaraton w Poznaniu do tych spod znaku sprawdzenia formy. Tym razem dystans sprawdzianu był nieco dłuższy.

Zacznijmy jednak od początku. W sobotni poranek wesoła „Corvetta” ruszyła z Poznania. Zapakowani w dobre humory mknęliśmy na spotkanie ASICS FrontRunner Polska, gdzie czekała duża dawka wiedzy, słodkie ciastka i nowe Twarze na pokładzie. Dzień mijał szybko na pogawędkach, wspólnym obiedzie i kolacji. Nie zabrakło worka śmiechu i dowcipów. Pierwszy raz przed maratonem tak aktywnie spędziłem czas. Do łóżka trafiłem chwilę po 21.

Poranek jak poranek. Pobudka, toaleta, śniadanie… kolejna toaleta i w drogę na start. Za oknem pogoda razem z wiatrem szybko się zmieniała. Raz było ciepło i słonko świeciło, a chwilę później czarne chmury spowiły niebo. Wydawało nam się wtedy, że warunki do biegania nie będą takie złe. Krótka rozgrzewka, przebranie ciuchów i nagle… jak nie sypnęło gradem. Na szczęście trwało to tylko chwilę. Jednak strachu napędziło.

O godzinie 8.55 razem z Karolem (www.wybiegacmarzenia.com.pl) zajęliśmy swoje miejsca w strefie startowej. Ostatnie przybicie piątek i wystrzał startera. Zaplanowałem sobie bieg na widełki czasowe 2.42 – 2.46. Początkowe kilometry mijały w dość zgranej grupce. 5km w czasie 19.15, a potem 10km – 38.13, 15km – 57.03. Gdzieś w okolicy 16-17km w moim brzuchu zaczęły się dziać dziwne rzeczy 🙂 Pewnie jakbym szedł na życiówkę to mocniej bym się tym martwił. Próbowałem to „zabiegać”… niestety nie wyszło 🙂 Teraz się z tego śmieje, ale pobyt w toalecie na półmetku trwał „całe” 16 sekund 🙂 Nawet głośno liczyłem z własnej ciekawości. Oczywiście największy ubaw mieli wolontariusze na punkcie odżywczym, którzy chyba nie spodziewali się, że takich przypadków potem będzie więcej. Rzuciłem im przelotne, roześmiane „no musiałem” i poleciałem dalej. Połówkę minąłem coś w okolicy 1.21, czyli tak jak planowałem. Wszystko ładnie szło, brzuch trochę się uspokoił. Podgoniłem grupkę, którą minęła mnie w trakcie Pit Stopu. Niestety rozpadła się z kolejnymi krokami. Od 26 kilometra zaczęła się samotna walka z wiatrem. Na mecie wiele osób potwierdziło mi, że ktoś włączył „nawiew” na twarz, który trwał przez kilka kolejnych kilometrów. Nawet jak zmieniliśmy kierunek biegu to nadal wiało. Nagle tempo spadało do 4.10-4.15, a wydawało się, że biegnę tak szybko. Szybko, ale w miejscu 🙂 Koło 30-31 kilometra dogoniło mnie dwóch chłopaków w mocno jaskrawych koszulkach. Udało się ich ładnie złapać i kolejne kilometry miały szybciej i łatwiej. Niestety koło 34-35km brzuch o sobie przypomniał. Wcześniej zrezygnowałem już z żelu na 30km, więc jechałem na dawce z 10 km (1 żel) i 20 km (0,5 żelu) Ryzyko na brzuch było za duże. Zaliczyłem 4-5 sekundowe zatrzymanie, które niestety powtórzyło się jeszcze raz po 40km. Pomyślałem, że lepiej chwilę ścisnąć kiszki niż wylądować drugi raz w WC 🙂

Od 27 km w głowie miałem słowa Karola z podróży na start „o tutaj jest 39 kilometr”. Czekałem już tylko na tą tabliczkę. Gdy się pojawiła meta była na wyciągnięcie ręki. Podbieg na most, zbieg, przebiegnięcie przez bramę startową z motywującymi napisami i finisz. Widełki zrealizowane z czasem 2.44.58. Na mecie od spikera usłyszałem „kolejny maratończyk na mecie w wyśmienitym humorze” chociaż chwilę później Kasia mi powiedziała, że dawno nie widziała jak tak cierpię 🙂

Bieg ten dał odpowiedź, że zimowe połączenie biegania, pływania i roweru dał przede wszystkim jedną korzyść – wytrzymałość. Już teraz mogę spokojnie biegać, a wieczorem mam w planach pójście na rower. Przyniósł również kolejne doświadczania i wnioski, które mam nadzieję, że sami w przyszłości wykorzystacie.

 

  1. Odpocznij przed maratonem. Ułóż sobotni dzień tak, aby jak najszybciej być w łóżku. Nie przemęczaj się!
  2. Jedz to co zwykle. Złamałem zasadę sobotnich posiłków, co mogło być przyczyną problemów z brzuchem i pit stopu na połówce.
  3. Nie poddawaj się! Gdy wieje wiatr pamiętaj, że wieje on wszystkim jednakowo. Przypomnij sobie jak ciężko trenowałeś zimą, gdy warunki były jeszcze gorsze.
  4. Pomagaj innym i sobie. Bieg maratoński w grupce przyniesie wymierne korzyści. Raz Ty możesz się schować za kimś, raz Ty poprowadź grupkę.
  5. Wyciągaj wnioski i ucz się na swoich błędach. Ciesz się z kolejnego ukończonego maratonu w zdrowiu! Jak nie teraz rekord to na kolejnym.
  • kamilmnch1

    Dobrze Piotrek podsumowałeś, zbyt wiele osób potrafi na kilka dni przed startem zniweczyć przygotowania. A odwieczne prawda mówi- głowa i żołądek!