Początkowo mój 13 maraton zaplanowany był na Gdańsk. Jak pamiętacie jednak praca i inne sprawy spowodowały, że termin troszkę się przesunął. Na szczęście na horyzoncie pojawiła się opcja wystartowania w Orlen Maratonie. Bez długiego namysłu postanowiłem wystartować. Jako że docelowe starty dopiero w drugiej połowie sezonu bieg ten zaliczałem podobnie jak Maniacką Dziesiątkę i Półmaraton w Poznaniu do tych spod znaku sprawdzenia formy. Tym razem dystans sprawdzianu był nieco dłuższy.
Zacznijmy jednak od początku. W sobotni poranek wesoła „Corvetta” ruszyła z Poznania. Zapakowani w dobre humory mknęliśmy na spotkanie ASICS FrontRunner Polska, gdzie czekała duża dawka wiedzy, słodkie ciastka i nowe Twarze na pokładzie. Dzień mijał szybko na pogawędkach, wspólnym obiedzie i kolacji. Nie zabrakło worka śmiechu i dowcipów. Pierwszy raz przed maratonem tak aktywnie spędziłem czas. Do łóżka trafiłem chwilę po 21.
Poranek jak poranek. Pobudka, toaleta, śniadanie… kolejna toaleta i w drogę na start. Za oknem pogoda razem z wiatrem szybko się zmieniała. Raz było ciepło i słonko świeciło, a chwilę później czarne chmury spowiły niebo. Wydawało nam się wtedy, że warunki do biegania nie będą takie złe. Krótka rozgrzewka, przebranie ciuchów i nagle… jak nie sypnęło gradem. Na szczęście trwało to tylko chwilę. Jednak strachu napędziło.
O godzinie 8.55 razem z Karolem (www.wybiegacmarzenia.com.pl) zajęliśmy swoje miejsca w strefie startowej. Ostatnie przybicie piątek i wystrzał startera. Zaplanowałem sobie bieg na widełki czasowe 2.42 – 2.46. Początkowe kilometry mijały w dość zgranej grupce. 5km w czasie 19.15, a potem 10km – 38.13, 15km – 57.03. Gdzieś w okolicy 16-17km w moim brzuchu zaczęły się dziać dziwne rzeczy 🙂 Pewnie jakbym szedł na życiówkę to mocniej bym się tym martwił. Próbowałem to „zabiegać”… niestety nie wyszło 🙂 Teraz się z tego śmieje, ale pobyt w toalecie na półmetku trwał „całe” 16 sekund 🙂 Nawet głośno liczyłem z własnej ciekawości. Oczywiście największy ubaw mieli wolontariusze na punkcie odżywczym, którzy chyba nie spodziewali się, że takich przypadków potem będzie więcej. Rzuciłem im przelotne, roześmiane „no musiałem” i poleciałem dalej. Połówkę minąłem coś w okolicy 1.21, czyli tak jak planowałem. Wszystko ładnie szło, brzuch trochę się uspokoił. Podgoniłem grupkę, którą minęła mnie w trakcie Pit Stopu. Niestety rozpadła się z kolejnymi krokami. Od 26 kilometra zaczęła się samotna walka z wiatrem. Na mecie wiele osób potwierdziło mi, że ktoś włączył „nawiew” na twarz, który trwał przez kilka kolejnych kilometrów. Nawet jak zmieniliśmy kierunek biegu to nadal wiało. Nagle tempo spadało do 4.10-4.15, a wydawało się, że biegnę tak szybko. Szybko, ale w miejscu 🙂 Koło 30-31 kilometra dogoniło mnie dwóch chłopaków w mocno jaskrawych koszulkach. Udało się ich ładnie złapać i kolejne kilometry miały szybciej i łatwiej. Niestety koło 34-35km brzuch o sobie przypomniał. Wcześniej zrezygnowałem już z żelu na 30km, więc jechałem na dawce z 10 km (1 żel) i 20 km (0,5 żelu) Ryzyko na brzuch było za duże. Zaliczyłem 4-5 sekundowe zatrzymanie, które niestety powtórzyło się jeszcze raz po 40km. Pomyślałem, że lepiej chwilę ścisnąć kiszki niż wylądować drugi raz w WC 🙂
Od 27 km w głowie miałem słowa Karola z podróży na start „o tutaj jest 39 kilometr”. Czekałem już tylko na tą tabliczkę. Gdy się pojawiła meta była na wyciągnięcie ręki. Podbieg na most, zbieg, przebiegnięcie przez bramę startową z motywującymi napisami i finisz. Widełki zrealizowane z czasem 2.44.58. Na mecie od spikera usłyszałem „kolejny maratończyk na mecie w wyśmienitym humorze” chociaż chwilę później Kasia mi powiedziała, że dawno nie widziała jak tak cierpię 🙂
Bieg ten dał odpowiedź, że zimowe połączenie biegania, pływania i roweru dał przede wszystkim jedną korzyść – wytrzymałość. Już teraz mogę spokojnie biegać, a wieczorem mam w planach pójście na rower. Przyniósł również kolejne doświadczania i wnioski, które mam nadzieję, że sami w przyszłości wykorzystacie.
- Odpocznij przed maratonem. Ułóż sobotni dzień tak, aby jak najszybciej być w łóżku. Nie przemęczaj się!
- Jedz to co zwykle. Złamałem zasadę sobotnich posiłków, co mogło być przyczyną problemów z brzuchem i pit stopu na połówce.
- Nie poddawaj się! Gdy wieje wiatr pamiętaj, że wieje on wszystkim jednakowo. Przypomnij sobie jak ciężko trenowałeś zimą, gdy warunki były jeszcze gorsze.
- Pomagaj innym i sobie. Bieg maratoński w grupce przyniesie wymierne korzyści. Raz Ty możesz się schować za kimś, raz Ty poprowadź grupkę.
- Wyciągaj wnioski i ucz się na swoich błędach. Ciesz się z kolejnego ukończonego maratonu w zdrowiu! Jak nie teraz rekord to na kolejnym.