Triathlon Borówno

29 sierpnia 2017
Share on FacebookPin on PinterestTweet about this on Twitter

Już po wszystkim. Triathlon Borówno dawno za mną. Wspomnienia z rywalizacji cały czas tkwią w mojej głowie. Nasuwa się wiele wniosków, które trzeba w przyszłości poprawić… Jednak zacznijmy od samego początku. 20 sierpnia 2017 roku pod Bydgoszczą, w Borównie spotkali się śmiałkowie, którzy przybyli zmierzyć się dystansem długim triathlonu. Nie dla każdego ponoć ten dystans. Nie wszyscy jednak o tym wiedzieli, że 3,8 km pływania, 180 km na rowerze i na dobitkę 42,195 km biegu może zniszczyć każdego, kto zamiast ostro trenować pofolgował sobie. Tutaj nie ma „zmiłuj się”.

Punktualnie o 7.00 ruszyliśmy do boju. Woda, której obawiałem się najbardziej okazała się miła i „szybka” jak dla mnie. 4 pętle z krótkim wyjściem na suchy ląd dawały poczucie komfortu słabszym pływakom. Kontrolowałem tempo patrząc co rundę na zegarek. W samej wodzie skupiałem się przede wszystkim na nawigacji i spokojnej pracy nóg. Nie chciałem przecież przeforsować się jeszcze przed rowerem i zgubić najkrótszej drogi. Każda runda wychodziła mi po około 18-19 minut. Tak właśnie miało być! Bardzo się cieszyłem kiedy wychodząc z wody po raz ostatni dowiedziałem się, że jest dopiero 8.14 „Łooo Panie” – pomyślałem – „cały dzień jeszcze przede mną”. Pierwsza część planu wykonana. Strefa T1 była spokojna i może troszkę powolna. Uzupełniłem trochę kalorii napojem, zdjąłem piankę, założyłem kask, okulary i pomknąłem po swojego „FujiRumaka”, który o dziwo nadal stał w całkiem dużym tłoku. Myślałem, że będę z tyłu stawki po wodzie…

Długa strefa zmian pozwoliła mi jeszcze na opróżnienie jednego żelu z saszetki. Minąłem belkę, wskoczyłem na rower i pomknąłem. Pierwsze chwile na rowerze były chłodne. Las w Borównie rzucał cień na mokre jeszcze ciała Trisportowców. Szybko jednak sytuacja się zmieniła dzięki kosmicznym technologiom użytym podczas szycia TriStrojów. Moja Aero Lava ZONE3 spisała się kolejny raz na medal. Organizatorzy zaplanowali nam 4 pętle + 24km dojazd, który był pewnym rekonesansem trasy. Na trasie mieliśmy jeden zjazd i podjazd na każdym kółku. Starałem się cały czas kręcić swoje. Nogi chciały dużo szybciej, lecz głowa studziła ich zapał do generowania nadmiernej mocy. Mogło to się skończyć źle. Pierwsze trudne chwile przeżyłem dopiero po 150 km, kiedy zaczęła doskwierać mi nuda i samotność. Wyjazd na 4 rundę pokazał mi, że trzeba mieć mocną głowę, a pokrzykiwanie na siebie daje bardzo dużo! Przepraszam jeśli ktoś pomyślał, że to właśnie na niego krzyczę. To tylko mój wewnętrzny głos opuścił moje ciało. Planowo, przed godziną 14.00 byłem na Zawiszy w strefie T2, w obrębie której zgromadziło się całkiem dużo kibiców.

Wjechałem, wolontariusz zabrał rower, a ja pomknąłem bo buty biegowe… Bieg to najfajniejsza historia, z której teraz tylko śmiać się mogę i wysnuwać wnioski na przyszłość. Zacząłem odważnie, bo taki miałem zamiar. Było przede mną 6 rund po Myślęcinku. Na każdej rundzie po 2 bufety + rodzinny bufet z prywatnymi napojami. Wszystko pięknie szło jak zaplanowałem do czasu 24-27 kilometra. Wtedy mój brzuch stwierdził, że trochę poboleje. Nie pomagała Cola, nie pomagała przerwa w „krzakach”, ba… nawet szybki spacer bolał. Bieg się skończył, zaczęła walka o dotarcie do mety… No i tak biegłem 400 metrów, 50 metrów szedłem, potem znowu 600 metrów biegłem, a to zatrzymałem się napić. Trochę już mi się nie chciało, trochę chciało mi się spać. Dotarłem jednak do takiego punktu wyścigu, że nie warto było rezygnować. Ból widziałem nie tylko w sobie ale także w zawodnikach, którzy rywalizowali razem ze mną. Wzajemnie nakręcaliśmy się! Mnie nakręcała jednak najbardziej wizja mety, którą już 5 razy widziałem przebiegając obok niej wkraczając na kolejną rundę.

Przed startem stawiałem sobie różne cele. Złamanie 12h dawało mi radość, złamanie 11.30h dawało mi dużą radość… Kolejne 30 minutowe bariery satysfakcjonowały co raz bardziej. Marzeniem było zmieszczenie się w przedziale 10.10 – 10.30, a wszystko poniżej 10.09 było dla debiutanta strefą marzeń. Gdzieś po rowerze mogłem snuć takie plany. Bieg jednak zweryfikował wszystko nad czym trzeba popracować, czyli ŻYWIENIE w trakcie zawodów. O tym jednak w odrębnym wpisie.

Na mecie zameldowałem się z czasem 10.38h. Byłem bardzo szczęśliwy, że osiągnąłem cel w dobrym stanie psychicznym. Inaczej było z brzuchem, który jeszcze na drugi dzień bolał niemiłosiernie.

Czas 10.38 dał mi drugie miejsce w AGE GROUP 25-29 zaraz za Emilem z VeloCity również z Poznania. Czego chcieć więcej podczas debiutu? Chyba tylko mniejszej ilości bólu brzucha!
Dzień ten był bardzo długi. Rozpoczął się o 4.30, a skończył wraz z Ceremonią dekoracji przed 24.00. Nie tylko ja zmęczyłem się tego dnia! Wielkie podziękowania należą się mojej Narzeczonej – Kasi, która stworzyła mi bardzo dobre warunki do treningu przed zawodami, a także służyła pomocą od początku do końca podczas ich trwania! Rodzince za kciuki i chyba największe nerwy z możliwych – pamiętajcie to jeszcze nie koniec! Wiernym kibicom – Krystiana, Marta, Mateusz, Piotrek, Michał, Piotrek, Ania, Gosia, Mateusz, Michalina, Robert, Iza, Marek, Wojtek, Danka, Agnieszka i mógłbym tak wymieniać do nieskończoności! Dziękuję za każdy wpis, sms, telefon za wszystko wszystko wszystko!

Ważne dla mnie jest również wsparcie moich partnerów, którzy mocno przyczynili się do mojego sukcesu.
TRIATHLONISTA.com, sklep Triathlonowy, który mnie ubrał w najlepsze co miał przy pomocy ZONE3 Polska!
ASICS Frontrunner Polska na sprzęt biegowy, a przede wszystkim niezawodne Dynaflyte!
COMPRESSPORT Polska za kompresję, która była niezastąpionym elementem regeneracji.
SQUEEZY za energię i moc zarówno na treningach jak i samych zawodach.

  • kamilmnch1

    Piękna walka!