SwimRun Poland Solina 2017

11 września 2017
Share on FacebookPin on PinterestTweet about this on Twitter

Gdy dawno dawno temu padła propozycja wystartowania w Swimrunie nie ruszając się z Polski długo nie musiałem się namyślać. Jedynym problemem było znalezienie partnera, który będzie ze mną przemierzał blisko 50km biegania i pływania. Na szczęście partner znalazł się równie szybko. Razem z Tomkiem postanowiliśmy zrobić coś szalonego. No i zrobiliśmy 🙂
Swimrun to dość młoda dyscyplina sportu wywodząca się z krajów skandynawskich. Łączy w sobie bieganie i pływanie, a głównym jej przesłaniem jest współpraca w dwuosobowych zespołach w zgodzie z naturą. Niezbędnym sprzętem, który potrzebujemy, żeby wystartować w Swimrunie jest Pianka dedykowana tej dyscyplinie. Dzięki uprzejmości ZONE3 Polska mogliśmy zobaczyć jak sprawuje się model SwimRun Evolution. Dodatkowo potrzebujemy okularki do pływania, czepek i buty, w których biegamy i pływamy. Dodatkowymi akcesoriami są rzeczy dające nam dodatkową wyporność i moc. Mam tu na myśli łapki do pływania, pullbuoy i specjalne wkładki do skarpetek. Przydaje się również linka, którą wiążemy się na etapach w wodzie i trudnych górskich podejściach. Tutaj lepszy ciągnie słabszego 🙂

Wróćmy jednak do miejsca zwanego Polańczykiem. Tam pod hotelem Skalny przed 6 rano w sobotę spotkała się grupa śmiałków, którzy wyrazili chęć zmierzenia się z tą nową dyscypliną. Mieliśmy przed sobą ponad 45 kilometrów biegania i pływania. Ja się bałem pływania, Tomek biegania. Dopasowaliśmy się perfekt. Początek był bajeczny. Do Jeziora Solińskiego wskoczyliśmy przy pięknym wschodzie słońca. Woda była w miarę ciepła, więc pływania szło całkiem dobrze. Staraliśmy się nie forsować tempa bo dystans, który był przed nami robił wrażenie. Na trasie początkowo było dużo par ponieważ start dystansu 1/2 Maraton i Maraton odbywał się o jednej porze. Dawało to jednak poczucie rywalizacji i dodatkowego kopa motywacji.

Zabawa rozkręciła się na dobre. Wbiegliśmy na Jawor – najtrudniejszy fragment trasy – zbiegliśmy na dół i hop do wody. Po 400 metrach bieg kamienistą plażą i znowu do wody. Pierwsza połowa dystansu szła nam bardzo dobrze. Równo, nie za szybko, do przodu. Staraliśmy się dbać o dobre nawodnienie i odpowiednie odżywianie. Oj wypiliśmy tej wody z Jeziora 🙂 Do połowy wszystko szło pięknie wraz z narastającym zmęczeniem. Pierwsza część trasy była bardziej urozmaicona. Co chwilę lądowaliśmy w wodzie, która bardzo mi się spodobała. Druga część miała więcej długich elementów biegowych, co przy narastającym zmęczeniu i co raz wyższej temperaturze mocno nas z Tomkiem sponiewierało. Mieliśmy jednak cały czas w głowach, że przyjechaliśmy tutaj przeżyć przygodę i ukończyć zawody. Do tego dążyliśmy z każdym krokiem.

Orka zaczęła się na przedostatnim pływaniu. Wiedzieliśmy, że będzie tam dużo chłodniejsza woda. Można powiedzieć, że czekaliśmy już na to schłodzenie. Wpadamy do Jeziora Myczkowskiego, a tam lodówka 🙂 Tak mi się zimno zrobiło, że głowy zanurzyć nie mogłem. Na szczęście trwało to tylko chwilę. Po wyjściu, które lekko nas zaskoczyło – była zrobiona drabina z opony – mieliśmy na dobitkę schody. No i tak spacerem wdrapaliśmy się na górę.  Do mety pozostało nam już tylko około 10 kilometrów, a w tym kilometrowy odcinek pływacki. Pojawiały się w naszych ciałach ciekawe miejsca bólu. Tam gdzie nigdy nie bolało nagle kujący ból spowalniał nas na dobre.  Jednak nie dziwi mnie to wcale… Nigdy więcej niż 3,8km nie przepłynąłem, a tu jeszcze dodać pomiędzy trzeba bieganie 🙂

Od Jeziora Myczkowskiego więcej już było w nas walki o przeżycie niż rywalizacji sportowej. No oczywiście ambicji nie można nam odmówić i gdzie się dało to biegliśmy, a gdzie uważaliśmy, że będzie rozsądniej iść to szliśmy. Na trasie też mieliśmy swój mały FanClub – Kasię i Asię, które krążyły po trasie dodając nam otuchy i zagrzewając do walki.

Największą ulgę poczułem jak zobaczyłem, ze zbliżamy się do ostatniej wody. Na krótko 🙂 Zapowiadany wiatr  7 skali Beauforta zrobił fale, z którymi nie miałem wcześniej pływacko do czynienia. No nic… chwilę posiedzieliśmy na brzegu i ruszyliśmy w ostatnią pływacką podróż. Trochę nam to zajęło. Na szczęście bardzo dobrze dbali o nas ratownicy wodni, którzy pilnowali, aby każdy dopłynął do brzegu. Tutaj muszę wspomnieć, że tak zabezpieczonej trasy pływackiej w życiu nie widziałem! Brawo! Po wyjściu z wody został nam jeszcze marszobieg w ślimaczym tempie do mety.

Zmęczeni, szczerze zmęczeni dotarliśmy po 7 godzinach 45 minutach do mety. Zegarki pokazały nam blisko 48 kilometrów walki z ziemią i wodą. Stojąc na mecie nie przypominałem sobie kiedy tak mocno się zmęczyłem jak w tę sobotę. Teraz pisząc relację nadal jestem padnięty. To chyba znak, że czas kończyć sezon i trochę odpocząć od ekstremalnego wysiłku.  Nawet w Borównie nie byłem tak zmęczony…

Jeszcze raz chciałem podziękować Tomkowi, który przebył ze mną drogę naszego, pierwszego SwimRuna. Już sprawdzaliśmy co możemy jeszcze wymyślić! Może macie jakieś propozycje?
Dziękuję organizatorom Swimrun Poland za wspaniałą pracę, którą włożyliście w przygotowania do tej imprezy! Było extra!!
Fotografie pochodzą z Facebooka @Swimrun Poland 🙂