Etapowa Triada, czyli jak dobrze się zmęczyć.

8 stycznia 2019
Share on FacebookPin on PinterestTweet about this on Twitter

Śniegu jak w Poznaniu nie było, tak nie ma. Jeśli napada w nocy, to do mojego treningu już dawno stopnieje. Tej zimy nie miałem okazji pobiegać po białym puchu. Do czasu piątkowego wyjazdu na zawody pod tytułem Etapowa Triada w wersji zimowej. Od dłuższego czasu dochodziły nas słuchy, że w Krościenku zrobiła się zima. Nikt się jednak nie spodziewał, że aura tak nas zaskoczy.

Etapowa Triada jak sama nazwa wskazuje była wyścigiem etapowym. Do wyboru były trzy dystanse: Intro, Maraton oraz Ultra. Oczywiście jak na „prawdziwego górala” przystało wybrałem dystans Ultra. W sobotę rano 16 kilometrów, wieczorem 11 kilometrów i na dokładkę w niedzielny poranek 32 kilometry. Zapowiadała się wspaniała zabawa.

Po dotarciu na miejsce i odebraniu pakietów startowych otrzymaliśmy informację, że ze względu na bardzo dużą ilość śniegu trasy zostaną nieco zmienione. „No cóż, robimy swoje i nacieramy do przodu” – pomyślałem i rześkim krokiem ruszyłem w nieznane.

Pierwszy etap liczył blisko 16 kilometrów i składał się w połowie z podbiegu, a druga część ze zbiegu. Taktykę miałem jedną – jak najszybciej na górę, a potem nie robiąc sobie krzywdy mocno w dół mając na uwadze swoją najsłabszą stronę czyli zbieganie. Do pewnego momentu wszystko szło dobrze. Razem z Karolem z WybiegaćMarzenia.pl przemierzaliśmy kolejne kilometry. Czym wyżej byliśmy, tym więcej śniegu zalegało na trasie. Nagle okazało się, że dogoniliśmy czołówkę, w której nie było ludzi z przypadku. Można powiedzieć, że nastał czas neutralizacji niczym w Formule 1. Na trasę wyjechał „Safety Car”. Pierwsi zawodnicy zmuszeni byli do przecierania szlaku. Po kilku minutach przewaga między pierwszymi zawodnikami, a dalszą częścią stawki zniknęła. Sznur biegaczy, równym tempem, przemierzał drogę w górę. Nie było mowy o wyprzedzaniu. Wszystko ruszyło dopiero, gdy rozpoczął się zbieg. Wyścig zaczął się od nowa. Szkoda tylko, że w tej cięższej dla mnie formie. Zacisnąłem zęby i parłem w dół ile umiałem. Na metę dotarliśmy po 2 godzinach i 3 minutach. Do czołówki nawet za dużo nie straciłem. „Ahh jakby człowiek umiał zbiegać” – za każdy razem sobie to powtarzam, a mimo pracy nad tym nadal strach zwycięża.

Drugi etap startował o godzinie 19. Nie było więc czasu na dłuższe lenistwo. Szybki prysznic, obiad i próba jakiejkolwiek regeneracji przed nocnym etapem. Liczył on 11 kilometrów, na które składały się 2 okrążenia. Na każdym z nich mieliśmy strome podejście i trochę lżejszy zbieg. Jednak w obliczy panującej ciemności nie należał on do najłatwiejszych. Pierwsze kółko było dość szybkie. Wszyscy ruszyli niczym wygłodniałe lwy, które jak najprędzej chciały rozprawić się z górą. Podejście dało nieźle w kość, a ciemny zbieg był wytchnieniem dla nóg i wyzwaniem dla głowy. Drugie kółko było już bardziej wymagające. Nie tylko z powodu zmęczenia. Tłum biegaczy nieźle wyślizgał zakręty oraz podejście, a zbieg wcześniej puchowy zrobił się kamienisto-błotnisty. Wtedy już była jazda bez trzymanki. Czekałem już tylko na płaski fragment by dać odpocząć głowie. Podobnie jak na pierwszym etapie mocno współpracowałem z Karolem. Na płaskim mi uciekał, pod górkę go doganiałem. Tym samym zarówno na pierwszym jak i na drugim etapie zameldowaliśmy się na mecie w tym samym czasie. Po dwóch etapach zajmowałem 10 miejsce na dystansie ULTRA. Minimum, które chciałem wykonać było spełnione.

Niedzielny poranek to czas ostatniego etapu. Trochę się ochłodziło, a śnieg nie miał zamiaru przestać padać. Przed śmiałkami dystansu Ultra blisko 30 kilometrów w formule tam i z powrotem. Początek płaski prowadził po Krościenku. Podejście rozpoczęło się na 3 kilometrze. No i taktyka jak na pierwszym biegu. Jak najwięcej zyskać na podejściu, by zbieg móc potraktować spokojnie. Wiem, że nudno to brzmi, jednak te zbiegi bolą mnie psychicznie. Wszystko pięknie szło do 7 kilometra. Za mną długo nikogo nie było widać, aż tu nagle przede mną „wyrosła” czołówka. „No nieeee” – pomyślałem. Po co było tak gnać jak znowu doszło do tego samego. Nagle czołówka zaczęła liczyć blisko 25 zawodników. Brodzenie w śniegu po kolana przypominało zimową wyprawę trekkingową, a nie biegowe zawody. No ale przecież kto mógł się spodziewać, że w środku zimy, w górach może być śnieg 🙂 Co chwilę ktoś próbował zaatakować do przodu, ale nic to nie dawało i z „podkulonym ogonem” wracał do szeregu. Trzeba było zaadoptować się do warunków i robić swoje. W połowie trasy zaplanowany był punkt żywieniowy. Uzupełniłem Colę, przegryzłem czekoladę i ruszyłem w drogę powrotną. W drogę powrotną ruszyli też zawodnicy z dystansu Maraton – nasze trasy pokrywały się. Pech chciał, ze akurat trafiłem na pierwszym podejściu na koniec grupy. No i zaczęło się wyprzedzanie w śniegu po kolana. Co chwilę też trzeba było schować się przez zbiegającymi z góry zawodnikami. Zadanie nie było łatwe. Dodatkowo ścieżka robiła się co raz węższa, nogi co raz cięższe, a w głowie już tylko myśl by wrócić na płaską część trasy w Krościenku. No i jeszcze do tego pech chciał, że wizja wizyty w leśnym WC nagle wyjrzała zza rogu. Wiecie jaki był problem, by znaleźć ustronne miejsce? Wpadłem po pas i sam sobie je zrobiłem. Trochę mnie to wybiło z rytmu, ale do końca trasy udało mi się nadgonić osoby, z którym biegłem do czasu „zboczenia z trasy”.

Bardzo zmęczony, zziębnięty wpadłem na metę po 4 godzinach i 2 minutach. Wiedziałem już wtedy, że mocno straciłem w klasyfikacji końcowej. No czasem tak bywa, że człowiek mocno chce, a człowiekowi nie wychodzi. Byłem zmęczony na maksa. Etapowa Triada to tylko etap do startu podczas Ironman Zurich w lipcu. Na pewno start ten dał dużo siły i zahartował głowę. Przecież w lipcu będzie ciepło, a maraton pobiegniemy po odśnieżonych drogach. Chociaż może nie będę tak mówił, bo wykrakam jakieś zło.

Sam bieg i otoczka bardzo przyjemna. Śmiało można zapisać w biegowym kalendarzu pozycję Zimowa Etapowa Triada. Można również wystartować w edycji letniej. Sam jeszcze zastanawiam się na taką możliwością chociaż nogi po porannym rowerze twierdzą zupełnie co innego. Dzięki organizatorom za niezapomniane wrażenia jak i ekipie ASICS Frontrunner za towarzystwo na trasie i bazie noclegowej.

Fotografie pochodzą od Ultra Lovers, Eweliny Bałdy oraz profilu Facebook Etapowa Triada.